Po dwu miesięcznej przerwie udało nam się znów trafić na szlak ( ; .
Tym razem celem naszej wyprawy było jezioro Piaski, tam po całodniowej wędrówce rozbiliśmy nasz obóz.
Skład osobowy :
Misza, Marta, Kubuś
Ciuszki :
Misza - Lniana bielizna, 2x wełniane cote , wełniane nogawice , 1x filcowy garden corps, płaszcz z całego koła z kapturem
Marta - Lniana bielizna , wełniane nogawice, wełniana suknia spodnia , wełniana suknia wierzchnia , płaszcz z całego koła z kapturem, filcowy koc
Kubuś - Lniana bielizna , wełniane nogawice , wełniane cote, wełniany surcote , wełniany kaptur , wełniano/lniany koc , wełniany koc
Początek naszej trasy miał miejsce w Puszczy Wkszańskiej, tym razem nie daleko od głównego celu naszej wyprawy.
Znów trafiliśmy na przepiękną pogodę, co nie ucieszyło nas na początku , ponieważ chcieliśmy sprawdzić się w troszkę
trudniejszych warunkach niż ostatnio , aczkolwiek zbyt długo nie narzekaliśmy.
Po przetestowaniu na poprzednim wypadzie , drewnianych stelaży przyszedł czas na coś innego. Tym razem Misza z Martą wszystkie swoje
rzeczy ( filcowy kocyk, płaszcze, suknie wierzchnie, jedzenie itp. ) Opakowali w jedną całość i zrobili sobie plecaczki bez stelarzy z szelkami zrobionymi
ze skórzanych pasów czy snura , ponadto Misza z Martą wpadli na pomysł by tym razem zabrać ze sobą kociołek,który Misza zamontował na swoim plecaczku
aby zjeść chodź jeden ciepły posiłek lub przegotować wodę jak ta by się nam skończyła ,bez czego potem nie dalibyśmy sobie rady , ale o tym napiszę w dalszej części.
Ja (Kubuś) tym razem chciałem przetestować sposób Marty z pierwszej wyprawki, więc cały swój bagaż (marchewki ! , wędzony boczek , drewniana miskę , wełniano/lniany koc etc. )
owinąłem wełnianym kocem po czym zawiązałem z dwóch stron i połączyłem skórzanym pasem robiąc sobie coś w rodzaju "cukiereczka" na plecy, do tego wszystkiego domontowana była jeszcze
tykwa z wodą.
Już sam początek naszej wędrówki obfitował z maaasę grzybków :), które potem posłużyły nam jako dodatek do wieczornego posiłku.
Tym razem zmieniliśmy trochę jadłospis , aczkolwiek i tak znów okazało się, że wzięliśmy za dużo jedzonka . W naszym menu było :
Wędzony boczek, kiełbasa zrobiona z surowego mięcha,ryby, marchewki, suszone owoce, woda, kasza, kapusta no i oczywiście przez nas świeżo upieczony chleb.
Po pewnym czasie wędrówki po lesie, wreszcie udało nam się dotrzeć do brzegu jeziora , aczkolwiek nie to miejsce było naszym celem :) ,aby znaleźć dogodniejsze dojście do brzegu udaliśmy się dalej wzdłuż linii brzegowej jeziora.
Wszystkie tereny okalające jeziorko jednak były podmokłe , w końcu to nasze kochane pomorze :D , Torfowiska i bagna to standard występujący tutaj powszechnie.
Podczas szukania lepszego miejsca na obozowanie niedaleko utartej leśnej dróżki znaleźliśmy wymarzone miejsce na odpoczynek, zagajniczek wyściełany gęstą zielona roślinnością uginający się pod ciężarem każdego człowieka . Był na tyle gęsty ,
że można było spokojnie się położyć nie martwiąc o zamoknięcie , złożyliśmy cały nas sprzęcik i usiedliśmy na chwilę. Misza z Martą poszli szukać dojścia do wody aby zobaczyć panoramę jeziora i rozejrzeć się , w którą stronę będziemy szli dalej ,
a ja w tym czasie w totalnej ciszy , słysząc tylko odgłosy wszelakich zwierzaków dookoła zdrzemnąłem się .
Po powrocie Miszów posiedzieliśmy jeszcze pewien czas i udaliśmy się dalej w trasę.
Doszliśmy do wniosku, że czas sprawdzić jak się chodzi trudniejszymi drogami i tym razem przedzieraliśmy się przez największe gęstwiny idąć całkiem blisko linii brzegowej jeziora . Tak się przedzierając przez dłuższy czas doszliśmy do kolejnego pięknego miejsca , w którym znów zrobiliśmy sobie przerwę.
Rozejrzeliśmy się gdzie mamy iść dalej i po dłuższej przerwie poszliśmy dalej. Dalsza trasa także opierała się głównie na przedzieraniu przez gęstwinkę, więc było bardzo ciekawie :).
Z powodu niezmiernie nie wygodnego noszenia mojej tykwy (ponad 2l pojemności) wymyśliłem sobie, że powieszą ja na kiju i oprę go ramie, wszystko było by super gdybyśmy nie chodzili taką gęstwiną ale jakoś dałem rade przez większość trasy , ale na nasze nieszczęście jakieś 30m przed końcem kij się złamał a tykwa z 80% naszej czystej wody spadła na ziemie rozbijając się ...
Teraz już wiem, że na takie wyprawki tykwy jako zbiorniki na wodę nie są zbyt dobrym wyjściem.
Za chwilę dotarliśmy do miejsca obozowania i złożyliśmy cały sprzęt . Po odsapnięciu i rozejrzeniu się po okolicy zaczęliśmy organizować nasze miejsce obozowania , zaczynając od zbierania drewna i rozpalania ogniska. Nasze legowisko do spania umiejscowiliśmy na trzcinach przy jeziorze uklepując je i przykrywając duża ilością ściętych gałęzi , co by w nocy nie ciągnęło od ziemi ;) . Jak wszystko było gotowe zabraliśmy się za przygotowanie posiłku . Zaczęliśmy od przegotowania grzybów ;) , czystej wody nie mieliśmy prawie w ogóle , dlatego posłużyliśmy się jeziorową kilka krotnie przegotowaną. Przegotowaliśmy grzybki potem mięcho kasza kapusta :)
Cóż tu dużo mówić było pyszne :D Po posiłku odpoczęliśmy chwilkę i narąbaliśmy drewna na noc, aczkolwiek okazało się , że troszkę go zabrakło , aczkolwiek rąbanie drewna jak jest ciemno lepiej mi wchodzi jak jest jasno :D Jak zabieraliśmy się do spania okazało się, że około 50m od nas Jelenie zorganizowały sobie rykowiska , przez prawie całą noc słychać było jak wyją i zderzają się porożem .
Noc była całkiem zimna, bynajmniej dla mnie z powodu zabrania zbyt małej ilości ciuchów , Misza musiał mnie poratować płaszczykiem ;) Marta spała na tarczy , co okazało się idealną izolacją cieplną od mokrego piasku.
Rano wstaliśmy skoro świt rozpaliliśmy większe ognisko aby się rozgrzać zjedliśmy rybkę z ogniska no i kiełbachy. Rano mieliśmy mały wodny deficyt , aczkolwiek przegotowana woda z jeziora jak chce się bardzo pić smakuje wręcz wyśmienicie :)
Po odpoczynku i jedzeniu spakowaliśmy wszystkie manatki i udaliśmy się w drogę powrotna.
Naszła nas myśl o odnalezieniu miejsca rykowiska , w celu ewentualnego znalezienia jakiegoś odłamanego poroża aczkolwiek udało nam się znaleźć jedynie samo miejsce ich "walki" poroża nie odnaleźliśmy .Wracając zebraliśmy jeszcze duuużo grzybków :) Tym razem ze względu na inny rodzaj trasy nie przeszliśmy zbyt dużego dystansu ale zamknęliśmy się w około 15 km.
Czego się naumieliśmy:
Chodzenie gęstwiną jest dużo ciekawsze aczkolwiek trzeba zorganizować sobie noże bojowe lub coś na ich podobieństwo .
Nigdy więcej tykw na wyprawy - bukłaki sprawdzają się duużo lepiej
Metalowy kociołek może uratować życie a ciepły posiłek w ciągu dnia wspaniale regeneruje siły
Podczas dużej wilgotności podłoża ( deszcze , snieg etc ) Tarcza będzie spisywać się idealnie :)
Więcej wełnianych ciuchów - mniej koców ;) (Kubus)
Następnym razem musimy rozpatrzyć inne miejsce obozowania aby sprawdzić gdzie będzie najlepiej ( przy wodzie czy w środku lasu etc. )
Kolejny raz przekonujemy się , że runo leśne może zapewnić baaardzo dużo jedzenia i nie trzeba brać ze sobą tyle wszystkiego
Odpowiednio zmniejszona ilość bagażu ( w porównaniu ze wcześniejszą wyprawką ) jest dużo wygodniejsza w noszeniu
"Plecaczki" ze skórzanymi szelkami są duuużo wygodniejsze niż każdy inny pakunek wieszany na jednym ramieniu i przekładany
Lepiej więcej mniejszych pojemników na wodę niż 1 duży , jeżeli rozwali nam się 1 mały to mamy jeszcze resztę w przypadku posiadania jednego wielkiego caała nasza woda się marnuje ;) i mamy nie lada problem
Tym razem były 2 siekierki co niesamowicie usprawniło rąbanie drewna i zbieranie gałęzi na wyściełanie legowiska
Doszliśmy do wniosku, że spanie gdy jest bardzo zimno i jest to bardzo odczuwalne powinno odbywać się z przerwą między 3-6 aby uniknąć najmniejszych temperatur i w tym czasie rozpalić duże ognisko i systematycznie podrzucać do ognia , wyspać się do końca dopiero nad ranem jak będzie cieplej , ewentualnie wprowadzić warty najlepiej 2 osobowe aby ktoś cały czas dorzucał do ognia i pilnował by inni się nie spalili :D
Kije - jakie by nie były :D często się łamią :D
I to tyle jeżeli chodzi o wnioski z drugiej wyprawki :) Zdjęcia w galerii !
sobota, 10 października 2009
środa, 7 października 2009
Pierwsza letnia wyprawa
Pierwsza nasza wyprawa była chyba zarazem najdłuższa pod względem trasy do przejścia.
Skład trzy osobowy:
Misza, Marta, Kubuś.
Początek trasy - wieś Trzebież - stara polna droga, dawne torowisko.
Wysiadamy z naszego transportera ;). Zakładamy tobołki, niewiemy jeszcze dokładnie czego oczekiwać na trasie, co wziąść co zostawić.
wszyscy mamy na sobie standardowo tylko cote - w końcu jest w miarę ciepło.
Zapas wody dwie tykwy. Jedną większą przytroczoną do tobołka niesie Kubuś. drugą mniejszą Marta. Marta niesie część wody oraz tobołek zawinięty w płachtę z lnianej surówki, która może służyć jako zadaszenie. tobołek przewiązany na ukos przez ramię związany na przedzie + lnianą torbę z częścią jedzenia. Ja (Misza) niosę tobołek + mój i Marty "materac" + jedzenie. Kubuś niesie swój tobołek + wodę + lnianą torbę z jedzeniem.
Jedzenia mieliśmy sporo za dużo, ale sami nie mieliśmy pojęcia co i ile wziąść. Chociaż Kubuś uszczuplił zapasy świerzo upieczonego chleba prawie do minimum - zanim zdąrzyliśmy dotrzeć do miejsca docelowego ;).
Ogólne zaprowiantowanie:
Ser wędzony
2 chleby
mięso kurczaka
owoce suszone
marchewki
jabłka
kawałek karkówki
mąka, sól.
Tobołek mój i Kubusia, różniły się od tobołka Marty. Ich szkietet stanowił stelarz z gałęzi, przytroczonych do siebie rzemieniami lub sznurkiem. Kubusia szelki wykonane ze skórzanych pasków, moje z przewiązanego grubego sznura.
na górną część mojego tobołka nałożona była dodatkowa paka zawierająca mniejszą lnianą płachtę, cieńką płachtę wełnianą, oraż koc wełniany - filcowany.
Oprócz tego w samym tobołku znajdowała sie przyszywka, gardencorps, wełniany płaszcz z 1/2 koła. Kubuś taszczył ze sobą lniano wełnianą "kołderkę" (ciepły 2 warstwowy koc), przyszywkę, oraz kocyk wełniany.
Martuś niosła w swoim tobole surcote i cote - reszta do uzupełnienia - jak nam się przypomni ;).
Pierwsza trasa wiodła przez mokradła i bagna do budynku - jakiego nigdy wcześniej niewidzieliśmy. Ni to z kamienia - ni z drewna, ni z żelaza, chyba długo nie postoi. Była koło niego jakaś taka niby tama. Dalej od niego było już widać wybrzeże i wielką wodę. Gdy dotarliśmy tą trasą prawie pod samą wieś plaże były coraz bardziej kamieniste. Na jednej z nich znaleźliśmy krzemienie - po które wyruszyliśmy.
Po chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej - kawałek przez wieś między domostwami - i dotarliśmy do tej samej drogi, którą wyruszaliśmy na wyprawę po krzemienie, jednak tym razem nieskręciliśmy w las a poszliśmy drugą stroną. Mijali nas dziwnie wyglądający przechodnie. Niestety sporą część dalszej trasy musieliśmy przejść asfaltowymi ulicami w okolicach centrum miejscowości. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę aby napić się wody, kolejny postój to ławeczka przy której posililiśmy się chlebem i suszonymi owocami. Ruszyliśmy dalej, po lewej stronie widać już bvyło las, i znowu po kilku kilometrach znaleźlismy do niego wejscie. Teren stqawał się coraz bardziej przyjemny, droga piaszczysta - celem naszej podróży - była tak zwana przez tubylców "Skarpa". Mijaliśmy polany, oraz miejsca w ogóle nie zarośnięte roślinnościa - bardzo piaszczyste, w ko ńcu droga sugerowała, iż jesteśmy coraz bliżej wody, roślinność stawała się coraz bardziej gęsta, paprocie wyższe od nas samych, tereny coraz bardziej bagniste.
Po momecie tułania się po lasach dotarliśmy na wybrzeże do tego pięknego miejsca, które było naszym celem. Stanęliśmy nad brzegiem skarpy, na dole piaszczysta plaża, wyglądało to jakby nagle ktoś urwał olbrzymi kawał ziemi i zalał go olbrzymią wodą. Koniec lasy koniec trawy - kilka metrów urwiska -ściana urwiska to piach i - glina - no właśnie glina. Znaleźliśmy dogodne zejscie na dół. Pierwsi zeszli Kubuś i Marta, ja kawałek za nimi. Na plaży zdjęliśmy tobołki i zaczęliśmy organizować obozowisko. Chociaż było dosyć ciepło, zeerwał się wiatr.
Znaleźlismy miejsce osłonięte od jednej strony czcinami, od drugiej olbrzymim korzeniem drzewa, wymytego przez wodę. Tam się rozłorzyliśmy. Płachte lnu w której Marta nosiła swój bagaż wykorzystaliśmy jako parawan chroniący nas od wiatru wiejącego bezpośrednio od wody. W pobliżu korzenia rozpaliliśmy ognisko. Ponieważ nadal było dosyć ciepło chociaż powoli już zmierzchało, postanowiliśmy się z Kubą wykomp[ać po podruży. Woda była ciepła, kompiel nas ożeźwiła - zaczęliśmy układać legowisko. Poszliśmy do lasu nacieliśmy masę zielonych liściastych gałązek, ułorzyliśmy grubą warstwę zeszłorocznej wysuszonej trzciny, na nią miękkie gałęzie. Na to wszystko położyliśmy cieńką wełnę. Wzięliśmy masę bagaży, więc je użyliśmy, jako dodatkową izolację od ziemi użyliśmy przyszywanic. Po ułożeniu wszystkiego skoczyliśmy do lasu zebrać kilka suchych obalonych drzewek i gałęzi.
Po całym dniu wyczerpującego marszu postanowiliśmy się posilić. Marta wyciągnęła tobołki i zaczęło się jedzenie. Oprócz mięcha i podpłomyków, zjedliśmy pieczonego kurczaka. Do pieczenie użyliśmy gliny i wody z zalewu. Polożyliśmy kurczaka pomiędzy 2 warstwy rozrobionej gliny i tak przygotowane wsadziliśmy w żar. Po chwili kurczak był upieczony - miał chrupiącą skórkę i nie był suchy - wszyskie "soki" pozostały w nim.
Resztę zostawiliśmy na rano. Po przebudzeniu się zjedliśmy cheb z serem i podpłomyk, kt óry został z wieczora. Napiliśmy się. W ten sposób wykończyliśmy nasze zasoby wody pitnej. Poranek był ciepły i słoneczny - założyliśmy więcf cieńkie ciuchy. Surcoty i koce poskładaliśmy na powrót do tobołków. Poprzytraczaliśmy wszystko, i ruszyliśmy pod górę skarpy. Puste tykwy użyliśmy jako pojemniki - ponieważ było tam tyle jagód ,a jagodziny rożly na wysokość pasa. że wystarczyła chwila aby się nimi najeść, i aby nazbierać ich pełne tykwy na drogę powrotną.
Po obfitych zbiorach i zabraniu co nieco w postaci krzaczka na drogę, ruszyliśmy w drogę powrotną. Słońce mocno świeciło. Spostrzegliśmy, że buty historyczne skórzane są bardzo wygodne w lesie - lecz przy chodzeniu po współczesnych drogach bardzo szybko się przecierają. Z tego powodu droga powrotna była trochę bardziej uciążliwa. Idąc spowrotem nie koniecznie patrzyliśmy na trasę - poprostu chodziliśmy sobie po lesie, i trochę pobłądziliśmy, nagle wszystkie drogi leśne się skończyły i weszliśmy w las i zarośla - co generalnie wyszło nam na dobre - ponieważ znaleźliśmy leśne źródełko z zimną pyszną wodą. Po przepłukaniu się i napiciu, postanowiśmy cofnąć si trochę. Po przejściu kilkuset metrów znowu byliśmy na szlaku - znowu wróciliśmy do wsi - po drodze trafiliśmy na maliny. Po kilku kolejnych godzinach dotarliśmy do celu i wróciliśmy do domu.
Czego się nauczyliśmy ??
Aby gotować podczas podróży nie trzeba mieć garów - wystarczy pomysłowość.
Na betonowych drogach buty ze skórzanymi podeszwami nie spisują się dobrze - wycierają się maksymalnie.
Za duże toboły - sporo rzeczy przy tej pogodzie można było spokojnie zostawić w domu.
Podczas podróży o tej porze roku - spokojnie można wyrzywić się z tego co da nam las.
Dobra organizacja legowiska i zebranie odpowiedniej ilości drzewa to podstawa.
Na te zarośla przydał by się noż bojowy ;)
Jedna ostra siekierka na 3 osoby to przynajmniej o jedną za mało :)
Nasze tereny latem dają nam wszystk czego w podróży potrzeba - i miejsca do wybyczenia się na piachu nad wodą i kawałek zacienienia, i źródełka z pitną wodą.
W lasach runo jest obfite.
Glina daje się wykorzystywać na setki sposobów :).
Tym razem wykorzystaliśmy ją do pieczenia, jak i z powodu jej właściwości do czyszczenia/ polerowania noży oraz toporka.
Pierwsza wyprawa około 40 km. Było pięknie i klimat nie do zapomnienia. Buty niestety dziurawe.
Tykwy wspaniałe pojemniki na wodę, jednak bukłaki w podróży są praktyczniejsze.
żywności zabierać tylko tyle ile konieczne - my mieliśmy ucztę.
Jak narazie to tyle wniosków z naszej pierwszej podróży.
Zdjęcia dostępne w naszej galerii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)